Na żywo śpiewała tylko publiczność!
Nadszedł dzień koncertu. Po wejściu do sali widowiskowej
(mimo ponad pięciuset miejsc) scenografia wprowadziła nas w niezwykle
klimatyczny nastrój sygnalizujący kameralny, żywy koncert. Poszły pierwsze
dźwięki, na scenie pojawił się zespół – maszyna ruszyła. Po pierwszym utworze
stwierdziłem, że jest fajnie nagłośnione, przyjemnie się słucha, będzie się
działo. Kolejne utwory, mimo że niektóre podrywały z foteli kilka, może
kilkanaście osób wydały mi się bez energii. Znając ich twórczość obstawiałem,
że w mgnieniu oka publiczność „rozniesie salę”. W pewnym momencie stwierdziłem
do żony: „śmierdzi mi tu playbackiem”. Żona zignorowała moją uwagę spoglądając
krytycznie, z wyrazem twarzy, z którego wyczytałem, że „znowu się czepiam”. Pomyślałem, że ma
rację, że może faktycznie zbyt surowo się przyglądam, zamiast cieszyć się
chwilą i dać sobie odpocząć. Nie musiałem jednak długo czekać, żeby przekonać się
o swojej racji. Mała usterka techniczna i mleko się wylało. Nawet sama
wokalistka stwierdziła, że „wydało się, że śpiewamy z playbacku”. Szkoda.
Więcej się spodziewałem po zespole z tak artystycznymi korzeniami, zespole,
który (jak sam wspomniał) jest nominowany do Fryderyków, w końcu zespole, który
będąc na początku swojej drogi artystycznej idzie na łatwiznę (nie żebym dawał
przyzwolenie wytrawnym kapelom z wieloletnim stażem). Po prostu nie lubię być
okłamywany, a playback to kłamstwo. Gdy chcę tylko posłuchać muzyki, to włączam
CD, na koncercie oczekuję czegoś więcej – niestety od zespołu Kwiat Jabłoni
tego nie otrzymałem. Mimo świetnej oprawy scenograficznej, oświetleniowej czy
akcentów solidarności z Ukrainą, ten fakt pozostawia niesmak, no ale… zawsze „mogło
być nic”.
Dołącz do patronów na PATRONITE
Komentarze
Prześlij komentarz