Dzień Kobiet

No tak. Takiego postu nikt by się nie spodziewał… zwłaszcza 8 marca. Dzisiaj napiszę o kobietach, które jak przystało na prawdziwe kobiety – nieźle drą ryja… mało tego… one drą a ja uwielbiam ich słuchać. Nie będę się bawił w dramaturgię i napiszę po kilka słów o nich w kolejności, która jest tylko i wyłącznie moja. Nie podpieram się żadnymi rankingami czy zestawieniami, których pełno w internecie. Jakakolwiek podobieństwo jest czysto przypadkowe.

Angela Gossow (Niemcy) – Emerytka z Arch Enemy, kobieta dzięki której pokochałem Melodyjny Death Metal. Serce mi ścisnęło, gdy dowiedziałem się, że już nie zaryczy w Arch Enemy, zwłaszcza, że wieść się rozeszła, gdy już miałem karnet na Seven Festiwal w Węgorzewie a Arch Enemy było gwiazdą festiwalu. W efekcie węgorzewski  „Seven” się nie odbył, a ja zwiedziłem Mazury. Tak czy inaczej Angela jest moim numerem jeden na liście kobiet, którym dzisiaj składałbym życzenia marząc, żeby w podziękowaniu zaryczała „Nemesis” czy „Bloodstained Cross”.

Alissa White-Gluz (Kanada) – To Ona zajęła miejsce po odejściu Angeli z Arch Enemy. Osobiście wolałem ją w macierzystym zespole The Agonist. I tutaj ciekawostka, kiedyś, kiedyś tak sobie pomyślałem, że Alissa pasowała by do ekipy Michaela Amotta, zastanawiałem się jakby brzmiała w Arch Enemy. No i mam za swoje… po co było krakać! No cóż… Alissa nigdy nie będzie Angelą, ale i tak nieźle sobie radzi w Arch Enemy. Pamiętam, gdy dowiedziałem się, że węgorzewski koncert po odwołanym Seven Festival został przeniesiony do Warszawy, to mnie szlag trafił, bo w Węgorzewie miałem nocleg i inne takie, których bez kar umownych nie mógłbym odwołać, więc biegałem po bunkrach i oglądałem mistrzostwa w piłce nożnej podczas gdy Arch Enemy (po raz pierwszy w Polsce z Alissą) zagrało bardzo dobry koncert w warszawskiej Progresji.   

Elizabeth Andrews – Pochodząca z Danii występująca w szwedzkim zespole Frantic Amber.
Frantic Amber to taki trochę babiniec (kiedyś w 100%), teraz z wyjątkiem perkusisty. Zespół ten lubię sam nie wiem dla czego. Po prostu coś mi się w nim podoba i już. Nie wiem co, ale tam jest coś czego nie potrafię opisać. Olbrzymią zasługą jest na pewno wokal Elki (Elizabeth). Jeżeli miałbym wskazać uspokajający growl w drapieżnej osobowości, to z pewnością pomyślałbym o Elizabeth. Z pewnością poza tym, że dobrze się ich słucha to też i można popatrzeć. Na szczęście jedyny facet w zespole jest schowany za perkusją.

Tatiana Shmailyuk (Ukraina) – Jinjer to zespół, który ma przed sobą przyszłość (o ile sytuacja ich w kraju nie pokrzyżuje im planów). Sama Tatiana świetnie radzi sobie z growlem i czystym wokalem. Jej kobiecość, a momentami wręcz niewinność świetnie kontrastuje z łączącym w sobie elementy progresywnego metalcore , groove metalu i death metalu.

Mallika Sundaramurthy (USA) – Abnormality. W tym przypadku nikt nie uwierzy, że wokalista nie ma jaj. Mallika z powodzeniem może zastąpić George Fishera w Cannibal Corpse a początkujący fan tego zespołu się nie zorientuje. Kawał brudnego, skrzypiącego jak wyra w hotelach wokalu. Mało tego Mallika posiada wszystko co czyni z niej prawdziwą kobietę, ale na scenie to zwierzę do którego bałbym się podejść.

Heidi Shepherd i Carla Harvey – Butcher Babies USA – Te dwie panie są jak chęć posiadania czegoś co jest dobre i tanie. Niestety tak się nie da, bo coś jest albo dobre, albo tanie. Tak jest i w tym przypadku jedna z nich jest ładna druga utalentowana. Ocena należy do Was… rzecz gustu, a z tym się podobno nie dyskutuje.

Weronika "Wera" Zbieg – Totem (Polska) – to taki trochę patriotyczny akcent, który w moim odczuciu może nieco „delikatniej” wypada na tle pań z tej listy (przynajmniej tych powyżej), ale to rzecz gustu… Niemniej jednak dobrze się słucha i świetnie ogląda. Wszak to Polka, a Polki najładniejsze na świecie są ;)

Candace Puopolo – Walls of Jericho (USA) – Kawał mocnego głosu i figury kulturystki, bezkompromisowy wokal ukryty w uśmiechu niewiniątka z dołkami w policzkach. Świetna metalowa energia, wulkan sceniczny. W klatce MMA rozwaliła by niejednego zawodnika używając jedynie wzroku.

Masza "Scream" Archipowa – Arkona (Rosja) słowiańska uroda i klasyczny wschodni wokal, który sprawdza się w czystym śpiewie i growlu. Przyjemnie się słucha i patrzy na samą Maszę. Reszta zespołu w tych swoich kostiumach wygląda raczej kiczowato. Tak czy inaczej Arkona to jedna z najlepszych kapel z kraju, który wprowadził nam embargo na jabłka.  

Sabina Classen - Holy Moses (Niemcy) Jak na Niemcy przystało… klasyczny thrash na miarę Kreatora, podszyty urokiem Doro, który w efekcie tworzy mieszankę na miarę koktajlu Mołotowa, niby nic wielkiego a potrafi rozp….dolić czołg.

Elena Cataraga – Infected Rain (Mołdawia) kobieta, która ma wszystko na swoim miejscu. Facetów może urzec spojrzeniem (kota ze Shreka), ale gdy do ręki weźmie mikrofon już nie jest tak uroczo… przynajmniej w partiach growlowanych. Jej urok i niewinność powraca jednak w czystym śpiewie.

Polina Psycheya – All I Could Bleed (Rosja) Tą panią zostawiłem sobie na deser. A deser, jak to deser musi być słodki. Tak jest z Poliną słodka, pełna wdzięku i kobiecości. Boguś Linda by powiedział „niezła d.pa”, ale to jednak za mało jak na zespół, który próbuje czerpać inspiracje z Arch Enemy. Całość wygląda jak wyjęte z zabawek lalki z Barbie na czele. Niestety ten plastik przekłada się też na twórczość. Trochę to sztuczne, takie jakieś nie teges. W pierwszym momencie robi wrażenie, ale po czasie zostaje jedynie smród spalonego plastiku. Mam nadzieję, że zespół nie zmarnuje potencjału (bo ma) i skupi się na muzyce, a nie na bądź co bądź ładnej wokalistce, która zachęca wdziękiem a nie deathmetalowym jadem.

Jest jeszcze kilka pań, które przykuwają moją uwagę, są te ładne i te utalentowane. Może kiedyś o nich napiszę… zobaczymy może na barbórkę, a jak się nie wyrobię to na walentynki. Bo na halloween zostawiłem sobie christian metal.

Na koniec przygotowałem playlistę w powyższej kolejności.


8 marca 2016 r.

Komentarze