The Big Four 2016


Jak wszystkim powszechnie wiadomo „Wielka czwórka” albo jak ktoś woli „Big 4” lub „The Big Four” to cztery zespoły grające thrash metal – prekursorzy gatunku. Metallica, Slayer, Megadeth i Anthrax, przy czym sadząc po układzie koncertowym wielkiej czwórki jako pierwszy występował Anthrax czyli najsłabszy w tej hierarchii zespół, natomiast na końcu czyli nr 1 zawsze była Metallica.
Co za tym idzie? Z pozoru nic… dogadali się chłopaki i pojechali w trasę owianą komercją z nadzieją, że wyciągną tłumy nazywając się królami thrashu i grając wspólne koncerty. Tak też się stało, koncerty dobrze się sprzedały. Oczywiście byłem i ja… na Bemowie i na szczęście, bo Slayer wówczas wystąpił w najlepszym dla mnie składzie. A jako ciekawostkę dodam, że był to pierwszy wspólny koncert tych zespołów w historii – właśnie w Polsce.
W moim odczuciu ta akcja, jaki i wiele innych są kolejnymi cegłami w murze zasłaniającym wypalenie numeru jeden tj. zespołu Metallica. Żeby niebyło niedomówień Metallica jest zespołem który bardzo, ale to bardzo mocno sobie cenię.

Dzisiaj spróbuję opisać kondycję twórczą wielkiej czwórki, jako odniesienie w czasie stawiam ostatni krążek w dyskografii zespołu, czyli „Death Magnetic” wydany w 2008 r.

Anthrax – zespół, który z zajął by drugie miejsce pod względem zmian personalnych w zespole. Bardzo niestabilny, ale tylko składowo. Muzycznie od początku nakreślił swój styl i konsekwentnie idzie do przodu, o czym świadczą dobrze zapowiadający się najnowszy album tj. „For All Kings” z 2016 (którego jeszcze nie słuchałem w całości), a także jego poprzednik z 2011 r. „Worship Music”. Z opinii, które wyczytałem w internecie ostatnie dzieło Anthraxu jest ich największym. Nie wiem. Jak posłucham, będę mógł coś więcej napisać. Tak czy inaczej zespół ma się bardzo dobrze.

Megadeth – zespół, który z pewnością zajmuje pierwsze miejsce pod względem zmian personalnych. Bardzo, ale to bardzo niestabilny skład, a za tym idzie rozbiegana w różne strony twórczość. Co prawda zespół od 2008 r. wydał cztery krążki „Endgame” - 2009, „Thirteen” - 2011, „Super Collider” - 2013, „Dystopia” - 2016 – tym samym zajmuje pierwsze miejsce pod względem produktywności, ale chyba powiedzenie „co za dużo to nie zdrowo” znajdzie tutaj potwierdzenie. W moim odczuciu dwa z tych czterech albumów są naprawdę dobre Endgame i najnowszy - Dystopia, który mam jeszcze nieosłuchany, ale jak dotąd słucha się dobrze. W każdym razie zespół radzi sobie nieźle, zaspokaja, a nawet nasyca swoich Megafanów albumami, a skład… no cóż przypuszczam, że nadal będzie się zmieniał jak to w Megadeth.

Slayer – poza wariacjami Kerrego Kinga skład zespołu byłby naprawdę stabilny. Wyłączając śmierć Jeffa uważam, za totalny błąd pozbycie się Davea Lombardo. Nie to, że mam coś do Paula Bostapha. Po prostu Slayer dla mnie, to pierwszy skład i kropka. Od 2008 roku zespół uraczył nas dwoma świetnymi albumami: „World Painted Blood” (2009), „Repentless” (2015). Jednak moim zdaniem „World Painted Blood” wypada o wiele lepiej. W Repentless brakuje mi Hannemana (co prawda jego jedyna kompozycja pojawia w utworze „Piano Wire”). Niemniej jednak to dobry album, ale niosący za sobą przykre przesłanie: Slayer to zespół Kerrego Kinga, tylko i wyłącznie. Przy Jeffie do kompozycji włączał się jeszcze Tom Araya. Podczas, gdy przy ostatnim albumie współtworzył z Kerrym tylko „Atrocity Vendor”. Zespół, koncertuje, ma się dobrze, ale brak Jeffa powoduje tendencję spadkową w jego twórczości.

No i Metallica – Zespół stabilny składowo. Od śmierci Burtona, trzyosobowy z basistą (jak już kiedyś pisałem). Po Death Magnetic zespół wydał tylko „Lulu” wspólnie z Lou Reedem (R.I.P). No właśnie wspólnie. Wspólnie z Anthraxem, Megadeth i Slayerem pojechał w trasę, ponadto nagrał jeszcze film „Metallica: Through the Never”, wydał w wersjach audio i video „The Big Four: Live from Sofia, Bulgaria” i „Quebec Magnetic”, zagrał koncert na Antarktydzie czy świętował rocznice wydania niektórych albumów, ale nie wydał nic nowego. Spora część wiernych fanów może i pobłażliwie przygląda się na każdy show w wykonaniu zespołu. Ja jestem bardziej wymagający. Czekam na nowy album. Obawiam się, że tyle tego show, kreowania się na legendę i prekursorów niesie za sobą wielką presję. Zespół zapewne ma tego świadomość i narastające obawy przed wejściem do studia. Co prawda słyszy się, że już jest materiał, jeszcze tylko to, jeszcze tamto a efektów nie widać. Data premiery (według oficjalnych i nieoficjalnych źródeł) przekładana jest z roku na rok. Chłopaki co prawda mają zajęcie bo, a to horrory Kirka, a to jakiś proces sądowy… o zespole cały czas się słyszy. Dzięki Facebookowi wiemy, że mają się nieźle. Moim zdaniem płytka wyraźniej podkreślałaby ich istnienie. Tak jak wcześniej pisałem… każdy show to taka cegiełka w murze, który zespół buduje wokół siebie, za chwilę zostanie nam tylko Metallica na Facebooku. Przez fakt, że cenię zespół to staram się być cierpliwy, ale ile można. Przerwa pomiędzy „Czarnym” albumem a „Load” trwała 5 lat i tyle samo pomiędzy „St. Anger” i „Death Magnetic”. Od wydania tej ostatniej we wrześniu minie 8 lat. W takim tempie to ten nowy album może być ostatnim, a takiej myśli, to nie chcę do siebie dopuścić.

Podsumowując… gdybym to ja i teraz miał ułożyć hierarchię „Wielkiej czwórki”, która miałaby występować w 2016 roku, koncerty odbywałyby się w następującej kolejności i czasie:
  • Megadeth 30 minut
  • Metallica 45 minut
  • Anthrax 90 minut
  • Slayer 180 minut

Niestety, taki scenariusz ma małe szanse na realizację, bo to właśnie Metallica medialnie jest nr 1. Mam tylko nadzieję, że to, co napisałem szczególnie względem zespołu Metallica to tylko moje niepotrzebne obawy, a zespół niebawem wyda album, który zrewolucjonizuje światowy thrash.

15.03.2016 r.

Komentarze