Lato z Katem cz. 2/4

Pierwsza część „Lata z Katem” przypomina raczej intro, wstęp do tej całej wakacyjnej przygody z zespołem Kat. W tej części skupię się na zespole i moich z nim wspomnieniach, refleksjach, sytuacjach sięgających lat 90.

W czasach szkoły średniej mieliśmy z kolegami taki zwyczaj, że niemalże co tydzień kupowaliśmy sobie kasety. Ja przeważnie metal w wielu odmianach, kolega zaś nieco spokojniej, bo był i jest fanem Depeche Mode. I tak przez kilka dobrych lat uzbierało nam się po kilkadziesiąt kaset (oczywiście kumpel wykraczał poza ramy swojego ulubionego zespoły). Pierwszą kasetą Kata, którą nabyłem były „666”. Teksty wyśpiewywane przez Romana Kostrzewskiego powodowały, że tej kasety słuchałem niemalże po kryjomu. W rodzinie katolickiej wyśpiewywane słowa „szatan szatan” nie były pożądane. Ja się nie poddawałem. Jak nikogo nie było w domu głośniki aż trzeszczały, a w obecności domowników muzyka leciała tak cicho, że tylko ja wiedziałem co gra. „Trzy szóstki” kupiłem zimą, przed świętami, można powiedzieć… taki prezent na Mikołaja. A że były tzw. ferie świąteczne, to mogłem cieszyć się muzyką do bólu. I tak moje „szóstki” przewijały się na zmianę z Kolendami (na prośbę rodziców). Słuchanie tego albumu, niemalże non stop trwało około dwóch miesięcy. Pamiętam, jeszcze podczas ferii (tych w lutym) Kat był w czołówce słuchanych przeze mnie kaset, ale podczas tych ferii już niemiałem tej swobody słuchania. Jak już kiedyś pisałem mój Tato (R.I.P.) lubił mi gospodarować czas, więc dwa tygodnie lutego spędziłem w lesie przy wyrabianiu drzewa na opał. I tak hasałem sobie z siekierką odliczając czas do powrotu. Pamiętam, że przez dobre kilka dni czekając na koniec pracy podśpiewywałem sobie pod nosem: „…a w nocy szatana przyjąć dłoń…”. Oczywiście cały ten czas myślałem tylko o muzyce, którą sobie włączę po powrocie. Wówczas nie było odtwarzaczy mp3, głośników mobilnych czy smartfonów… a mój „Kajtek” – walkman „przeciągał” tak, że nie dało się na nim słuchać, więc zmuszony byłem słuchać lasu i ojca. Po powrocie faktycznie jako pierwszy w magnetofonie lądował Kat i „666”. Problem słuchania „Szóstek” w obecności domowników i kolegów doskonale rozwiązało pierwsze wydawnictwo Kata (które ja zakupiłem jako drugie) „Metal and Hell”. Szczerze to wówczas nie wiedziałem, że ten album jest anglojęzyczną wersja „666”, więc na początku się trochę zdenerwowałem, ale gdy zobaczyłem, że w domu i internacie czy w obecności „innych” ta wersja jest mniej zwracająca uwagę, to ucieszyłem się z zakupu.

Teksty…

Tak naprawdę, to one wywoływały u mnie dreszczyk emocji i poczucie, że robię coś hmm zakazanego? Nie wiem… dziwne to było uczucie, dziś mogę przypuszczać, że to był lęk przed Bogiem, wówczas troszeczkę inaczej patrzyłem na wiarę, więc lęk ten podszyty był troską o moją duszę, która wbrew mojej woli wyląduje w piekle. Chyba dlatego właśnie album „666” wspominam zupełnie inaczej niż wszystko, czego w życiu słuchałem. Ekscytacja wykraczała poza muzykę. To właśnie wtedy zacząłem dostrzegać metaforę muzyki metalowej. Koledzy troszczyli się o mnie, żebym nie został satanistą itp. Ja zapewniałem ich, że nie interesuje mnie tego typu skrajność. Mnie interesowała twórczość, a nie ideologia i tak zostało, przynajmniej na gruncie tekstów utworów obsadzonych, demonami, diabłami czy samym szatanem. No, ale jak wspomniałem zdarzało mi się podśpiewywać Kata, co mogło być różnie odbierane...

Satanizm

No właśnie jak do tego odnosi się zespół? Przeczytałem i obejrzałem kilka, może kilkanaście wywiadów, w których padło pytanie: „Czy zespół Kat jest zespołem satanistycznym?”

Z tych wszystkich przez lata udzielonych odpowiedzi przez poszczególnych członków zespołu na powyższe pytanie, najbardziej podoba mi się wypowiedź Ireneusza Lotha w wywiadzie dla „Teraz Rock”: „… z tym całym satanizmem w naszym wykonaniu to jest spora przesada. Myślę, że w tych tekstach szatan jest tylko pewnym symbolem, a w rzeczywistości chodzi o zupełnie inne sprawy.”(cyt. Teraz Rock nr 7 (161) lipiec 2016).  Nie wiem, ale ja zawsze wiedziałem, że tak jest, co prawda niektórzy odczytywali teksty dosłownie, więc powstało mnóstwo mitów o zespole Kat, jako naczelnych satanistach w Polsce. Zresztą, jak powiedział Roman Kostrzewski w jednym z wywiadów przekornie podkręcając temat „…jest mi przyjemnie, że w swojej twórczości znajduję takiego partnera jak szatan”(cyt. „Kat o sobie”), natomiast Piotr Luczyk w tym samym materiale powiedział „Satanizm?… nie wiem o co chodzi”.

Refleksja

Myślę, że Kata nie należy słuchać dosłownie. Warto się wsłuchać w teksty, przeanalizować, poszukać odniesień, metafor. Dosłowność to ślepa uliczka w podróży z tym zespołem. Kat tworzy rewelacyjną muzykę, a teksty ją dopełniają, nadając tym samym „coś”, co czyni ten zespół wyjątkowym.

Ciekawostka

Nietypowe i niepowtarzalne brzmienie albumu „666” uzyskane było przypadkiem. Materiał nagrywany był w Teatrze STU w Krakowie. Podczas nagrywania nikt z zespołu nie zwrócił na to uwagi. Sprawa wyszła po przesłuchaniu zarejestrowanego materiału, na śladach gitar pojawiło się coś, co przypominało chór idealnie zestrojony z gitarami. Sprawcą okazał się fortepian, który podczas nagrywania rezonował.

15 lipca 2016 r.
Stary Metalowiec

Dołącz do patronów na PATRONITE

Komentarze